Uprzedzamy, że kolejne opisy dni zamieszczane w kronice wyszły spod piór różnych autorów (uczestników wyjazdu), w związku z czym mogą różnić się stylem literackim, delikatnie…

ind2
ind4
ind7
67135461_2901196829895951_8278835507861913600_n
67182153_2901196899895944_3692861255317454848_n
67193572_2901196963229271_7470221598432165888_n
67193572_2901196963229271_7470221598432165888_n
67437425_2901197229895911_761118112371179520_n
67674384_2901202989895335_2996775905654734848_n
1
2
3
4
5
6
ind1
indo2

Dzień 1 – 12-13 lipca

Wyjechaliśmy z Zamościa prawie zgodnie z planem, bo „o dziwo” trzy minuty przed wyznaczonym czasem. Na lotnisku sprawnie przeszliśmy wszystkie formalności i wyruszyliśmy do Dubaju, gdzie czekała nas pierwsza przesiadka. Stamtąd, po szczegółowej kontroli (magnesiki w dalszym ciągu wzbudzają zainteresowanie służb bezpieczeństwa), „o dziwo” z ponad godzinnym opóźnieniem, odlecieliśmy do Singapuru. Tam, podczas oczekiwania na lot do Surabaya, mieliśmy możliwość przebywać wśród motyli – jedną z atrakcji portu lotniczego Changi jest „Butterfly Garden”, gdzie „mieszka” 47 gatunków przepięknych motyli. Po krótkim locie, nieco ponad dwie godziny, dotarliśmy do naszego docelowego portu lotniczego Juanda, gdzie czekał już na nas komitet powitalny. Po trzech godzinach jazdy autokarem dotarliśmy do hotelu „Griya MCM” w Bojonegoro. Prawdę mówiąc był to już dzień drugi – 13 lipca.

Dzień 2 – 14 lipca

Za nami pierwszy dzień w Bojonegoro. Pokazaliśmy się tutejszej ludności i wzbudziliśmy DUŻE zainteresowanie. Braliśmy udział w oficjalnym otwarciu festiwalu, podczas którego został ustanowiony nowy rekord we wspólnym wykonaniu indonezyjskiego tańca tradycyjnego przez 2090 tancerek. Mieliśmy szanse również spróbować miejscowych dań i przysmaków, które były bardzo ostre i nie wszystkim do końca odpowiadały. Wracając z otwarcia do autokaru WSZYSCY KONIECZNIE chcieli zrobić sobie z nami zdjęcie. Już po zaledwie 500 zdjęciach okazało się to nieco uciążliwe i rozpoczęliśmy ewakuację do autokaru. Jednak jedna z naszych koleżanek okazała się mniej asertywna i podobno pobiła nieoficjalny rekord w liczbie przymusowo pozowanych zdjęć na jedną minutę. Na szczęście po chwili dotarła cała i zdrowa do autobusu. Nasi chłopcy skradli serca indonezyjskich kobiet, dziewczyn i dziewczynek… Po powrocie, krótkim odpoczynku i małej kolacji pani Monika ogłosiła próbę, abyśmy dobrze wypadli na jutrzejszym występie. Wieczór spędziliśmy na grze w bilarda i piciu herbaty na hotelowym tarasie.

Dzień 3 – 15 lipca

Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla nas dosyć wcześnie… i zakończył później niż wczoraj. Ale do rzeczy. O godzinie 7 rano obudziła nas seria budzików i zsynchronizowane okrzyki naszych cudownych opiekunów. Po wyczołganiu się z łóżka poszliśmy na śniadanie. Wybór dań był zaiste zniewalający (suchy ryż, sałatki, suchy kurczak itp. z alternatywą w postaci tostu z nutellą lub dżemikiem). Następnie przyodzialiśmy nasze kostiumy i wyruszyliśmy w drogę na spotkanie z uczniami lokalnej szkoły. Publika patrzyła z wielkim zaciekawieniem, wręcz podziwem jak tańczyliśmy krakowiaka oraz kujawiaka z oberkiem. Podłoże okazało się niestety być nieodpowiednim do prezentowanych układów. Po ucałowaniu indonezyjskiej ziemi przez jednego z nas organizatorzy stwierdzili, że jednak zdejmą wykładzinę. Po wielce szczegółowym przedstawieniu naszych kostiumów nadszedł czas na naukę polki lubelskiej (uliczniaka). Gdy nasi koledzy podeszli do widzów i zaprosili ich do tańca na całą salę rozległ się potężny krzyk radości. Nauka układu przebiegła bez większych trudności. W międzyczasie opiekunowie wzięli udział w konferencji prasowej. Wyjście niektórych członków naszego zespołu na zewnątrz, w poszukiwaniu toalety, zakończyło się atakiem ze strony uzbrojonych w aparaty nowych fanów. Po trzaśnięciu co najmniej 150 zdjęć udało nam się dostać do autokaru. Po powrocie do hotelu zjedliśmy pyszny obiadek (wybór dań równie bogaty jak wcześniej). Po obiedzie wyjechaliśmy na próbę generalną. Regulacja nagłośnienia przyprawiała o ból głowy. Nawet nasza próba wywołała nie lada zainteresowanie. Po zakończeniu tańca znów zaatakowali tubylcy z aparatami. Tym razem trzeba było ewakuować się w trybie pilnym. Wszyscy zdołali uciec. Po powrocie czekała na nas kolacja (o dziwo brak kurczaka, za to była pyszna wołowina i krewetki w cieście). Po kolacji przebraliśmy się w stroje i pojechaliśmy na występ. Poszło nam nieziemsko. Gdy usiedliśmy na swoich miejscach znów spotkaliśmy się ze zbyt podekscytowaną publicznością. Tym razem musiała zainterweniować ochrona, która po chwili obstawiała tylko nasze miejsca. Gdy nawet to nie powstrzymało nawałnicy fanów postanowiliśmy “zasnąć” jednak okazało się, że zdjęcia śpiących Polaków są jeszcze bardziej interesujące. Poddali się dopiero po zintensyfikowaniu działań ochrony. Po zakończeniu pokazów pobiegliśmy do autokaru i powróciliśmy na naszą ”stancję”. Czas na odpoczynek…

Dzień 4 – 16 lipca

Kolejny dzień naszego pobytu w Indonezji był jednym z “lżejszych” dni jeżeli chodzi o ilość tańców, których liczba wynosiła zero, bo nastąpiła zmiana planów. Jeśli chodzi o warunki panujące na zewnątrz, to już nie było takiej bajeczki. Dłuższe przebywanie w tej „saunie”, w pełnym słońcu mogło skończyć się co najmniej rozległym udarem. Pierwszym punktem na jakże długiej liście dzisiejszch atrakcji był wyjazd na pokaz rękodzieła, podczas którego poznaliśmy tradycyjną formę zdobienia materiałów zwaną „batikiem”. Chętni mogli spróbować swych sił w zdobieniu tkanin woskiem i przekonać się, że nie jest to wcale takie łatwe. Każdy z nas otrzymał na pamiątkę batikowy szal. Na sąsiednim stanowisku mogliśmy obejrzeć tradycyjne pałki wykonane z drewna tekowego oraz spotkać się z twórcą. Pomiędzy zaplanowanymi pokazami przypadkowo zobaczyliśmy miejscową drużynę rugby podczas treningu. Po obiedzie czekała nas miła niespodzianka w postaci kieszonkowego. Następnie udaliśmy się na plantację karamboli, gdzie mieliśmy okazję spróbować cudownego napoju z tychże owoców. Na terenie plantacji znajdowały się stragany, na których nabyliśmy symboliczne 30 sztuk owoców. Wszystko byłoby ok, gdyby nie genialny (200IQ) pomysł jednego ze sprzedawców na zatrzymanie ludzi “u siebie” – mianowicie postanowił on wylać pod swoje stoisko świeży beton, w czasie w którym na miejscu przebywali ludzie. Skutkiem tego genialnego planu były wysmarowane betonem buty kilku członków zespołu. Na swoje szczęście nie był w stanie zrozumieć opinii naszym poszkodowanych kolegów na temat swojego pomysłu. Gdy wymanewrowaliśmy już występujące tam naturalnie drapieżne ssaki z podgatunku “foto”, odjechaliśmy dalej. Następnym punktem wycieczki było wzbudzające wielkie zainteresowanie mistyczne miejsce z wiecznym ogniem (palącym się od 1343 roku) któremu towarzyszył niezapomniany zapach palonej siarki. Po przejściu 3 okrążeń wokół tego miejsca, po to aby spełniło się jedno życzenie, niektórzy śmiałkowie postanowili przejść przez środek ognia. Po tej gorącej atrakcji rozpaleni wróciliśmy do hotelu. Tam czekała na nas pyszna kolacyjka, która w końcu nie zmuszała nas do stałej konsumpcji melona. Po kolacji w miejscu naszego pobytu odbył się integracyjny Wieczór Narodów na którym zaprezentowaliśmy dwie piosenki i Mazura w wykonaniu pary solo. Zgodnie z programem każda z grup miała swoje 5 minut, a właściwie pół godziny, na prezentacje swojego repertuaru i nauki tańca innych zespołów. My zaprezentowaliśmy uliczniaka i zabawę w Dingo. W pewnym momencie nie wiadomo dlaczego prezentujący się na końcu Bułgarzy zamienili tradycyjne dla swej kultury dźwięki na Gorąca 20 ESKA 2019. Wszyscy bawili się przednio, a radości nie było końca. Szał zabawy tak nas pochłonął, że spontanicznie zaśpiewaliśmy piosenki: meksykańską oraz bułgarską, co doprowadziło do wielkiego „przytulańca”. Po zakończeniu tego szaleństwa wszyscy wróciliśmy do swoich pokojów, z wyjątkiem meksykanów, dla których życie zaczyna się o północy. I tak właśnie nieubłagalnie przeminął nam ten dzień.

Dzień 5 – 17 lipca

Piaty dzień naszej przygody był jak dotąd najbardziej intensywnym, ponieważ był on połączeniem wycieczek po wyspie Jawa i koncertu. Po tradycyjnej pobudce spałaszowaliśmy pyszne śniadanko, które tym razem nie było kolejną porcją ryżu i suchego kurczaka. Od razu po śniadaniu wyruszyliśmy na zaplanowane wcześniej sadzenie drzewek na terenie indonezyjskich tradycyjnych pól naftowych Teksas Wonocolo. Na miejscu mieliśmy okazję zobaczyć tradycyjny sprzęt do wydobywania ropy i proces jej pozyskiwania niezmienny od początku eksploatacji. Głównym celem naszego wyjazdu było jednak zasadzenie specjalnych drzew intensywnie pochłaniających zanieczyszczenia. W drodze powrotnej mieliśmy możliwość zobaczenia kolejnego oblicza Indonezji, tym razem rolniczego. No cóż… trochę jeszcze przed nimi. Po powrocie i posiłku Pani kierownik zarządziła “krótką próbę”, która nie miała zająć więcej niż 0,5h a zajęła ponad 1,5 :~D. Od razu po próbie zapoceni i zmęczeni wyruszyliśmy w końcu do długo wyczekiwanego przez nas sklepu. Tam zaopatrzyliśmy się w wymarzone dobra luksusowe, typu coca cola, ciastka, czipsy, słodycze i zupki chińskie. Po powrocie ze sklepu, kolacji oraz szybkiej przebiórce, wyjechaliśmy na występ do Alun-Alun. Zatańczyliśmy krakowiaka i tańce rzeszowskie. Wszystkim spodobała się Najwścieklejsza, która wywołała w publiczności większy zachwyt niż tańce Bułgarów, którzy przebierali nogami szybciej niż my podczas ucieczki przed zdjęciami… Czyli jednak te sesje nam się trochę podobają… ?

Dzień 6 – 18 lipca

Szósty dzień pobytu w Bojonegoro był już ostatnim dniem przed wyjazdem do Surabaya. Dzień ten był wolny od koncertów. Odbył się za to przemarsz ulicami miasta, który m. in. przez wysoką temperaturę zaczął się o godzinie 8:00. Ponownie każda okazja zbliżenia się na chwilę do nas zostawała skrupulatnie wykorzystywana przez drapieżców z Oppo (firma produkująca telefony komórkowe) ?, co nie było już dla nas nowością. Biorąc pod uwagę urok naszych pięknych tancerek w kostiumach, wcale się im nie dziwię… Mimo ataków ze strony wyżej wymienionych osobników udało nam się dostać na miejsce prezentacji numerów popisowych i wytańczyć fragment tańców rzeszowskich bez żadnych problemów. Później delegacje każdego zespołu przeszły na spotkanie z Dyrektorem Wydziału Kultury i Turystyki w Bojonegoro. Po zakończeniu całego wydarzenia powróciliśmy do autokaru, gdzie podpisaliśmy kolejne 4 listy obecności i wyruszyliśmy w drogę do hotelu. Tutaj przed lanchem udało nam się skorzystać z basenu i trochę zrelaksować. Po obiedzie w naszym planie dnia była wizyta w Spa – przyznam, że jechaliśmy tam z pewnym niepokojem, ponieważ poinformowano nas, że będziemy brać udział publicznie w  rytuale oczyszczenia. Na miejscu powitał nas (jak prawdziwych dygnitarzy) szpaler kłaniających się indonezyjek w tradycyjnych strojach oraz właścicielka firmy. W trakcie oprowadzenia po salonach ośrodka spa żałowaliśmy, że jedynie jedna para wybrańców dostąpi zaszczytu wzięcia udziału w zabiegach. Nasze nastawienie zmieniło się jednak, gdy ujrzeliśmy przerażenie w oczach naszego reprezentanta. Pomimo obaw wszelkie obrzędy okazały się bezbolesne a nawet przyjemne. Żebyśmy nie byli całkowicie poszkodowani każdy z nas otrzymał mały pojemniczek ręcznie wyrabianego peelingu. Poza tym spotkaliśmy się z chyba najlepszą niespodzianką całego wyjazdu a mianowicie został dla nas przygotowany wyrób pizzo-podobny, który okazał się całkiem dobry. Po powrocie do hotelu tym razem nie czekała na nas kolacja, ponieważ mieliśmy ją zjeść w siedzibie Mera, czyli lokalnego odpowiednika burmistrza. Po dłuższej przerwie, wystrojeni w kostiumy udaliśmy się do tego miejsca. Po obejrzeniu podsumowania festiwalu w postaci filmiku wymieniliśmy się darami z Merem. My zostaliśmy obdarowani (3razy za dużymi) koszulami z batiku, które mimo to spodobały się tak bardzo, że tego samego wieczoru prawie każdy miał już swoją na sobie. Kolacja okazała się istną ruletką, ponieważ mimo dobrego wyglądu wszystkich potraw nie wszyscy trafili na dania mieszczące się w ich guście smakowym. Jednak ci, którzy mieli tego pecha uzupełnili swoje porcje tropikalnymi owocami, tak że nikt nie wyszedł głodny. Po całym dniu wróciliśmy do ośrodka, gdzie tym razem mogliśmy posiedzieć dłużej niż do północy, a mianowicie do 1:00 :~O. Być może dlatego, że Pani Kierownik była z nas zadowolona, a być może dlatego, że zobaczyła na jakim etapie pakowania jesteśmy…

Dzień 7 – 19 lipca

Tego dnia wszyscy musieli zerwać się z samego rana, aby dokończyć pakowanie swoich bagaży i przygotować się do nadchodzącej podróży. Pobudka okazała się dla niektórych osób tym trudniejsza iż minionej nocy każdy chciał należycie pożegnać się z hotelem przechadzając się po jego pokojach i korytarzach. Jak się okazało jeden z naszych tancerzy w trakcie tej nocy bardzo blisko zaprzyjaźnił się z tutejszą drobną, urzekającą istotą, która uprzednio głośno mrucząc i miaucząc zwinęła się w nogach jego łóżka… Mimo trudnych rozstań zaraz po śniadaniu wyruszyliśmy do oddalonej o 4 godziny drogi Surabayi. Podróż minęła jednak wszystkim szybko, gdyż zaledwie po 10 minutach drogi cały autokar pogrążył się we śnie. Po przyjeździe do naszego nowego punktu zameldowania powitały nas lustra i marmury oraz możliwość spędzenia czasu w hotelowej restauracji w oczekiwaniu na pokoje, których nie było czasu wcześniej dla nas przygotować. Niestety był to również czas pożegnania z naszymi wspaniałymi pilotkami, które mimo łez w oczach musiały nas opuścić. Chwilę później poznaliśmy naszych nowych pilotów, których imiona w pewnym stopniu spolszczyliśmy, aby ułatwić każdemu ich zapamiętanie.  Obiad był miłą odmianą dla naszych głodnych tancerzy, którzy zdecydowanie chętniej wzięli się do jedzenia podanych nam tutaj dań, znacznie bardziej zbliżonych do europejskich niż te wcześniejsze. I tak najedzeni (niektórzy pierwszy raz od tygodnia) rozeszliśmy się do pokoi. Po krótkim czasie na samoorganizację wybraliśmy się na upragnioną wycieczkę do sklepu po niezbędne niektórym do życia artykuły jak chipsy czy słodycze. Podczas tego wypadu mieliśmy okazję zauważyć różnice dzielące indonezyjskie duże miasta i te mniejsze. Poza takimi widocznymi elementami jak wysokie wieżowce i znacznie większa ilość czterokołowców doskonale odczuliśmy zmianę w liczebności gatunku „photo”, który mimo że wciąż był spotykany to już w zdecydowanie mniejszym stopniu. Ostatnim punktem programu tego dnia była mająca odbyć się po kolacji próba. I tak gdy wszyscy byli zebrani i gotowi zawieziono nas w odpowiednie miejsce, które z zewnątrz wyglądające zwyczajnie zachwyciło nas swoim wnętrzem. Gdy zasiedliśmy na widowni przedstawiono nam znanego w Indonezji choreografa, który był autorem tańca uczonego na tej próbie. Jak się okazało w zajęciach wzięło udział jedynie pięciu najmłodszych członków naszego zespołu. Układ zawierał w sobie elementy zabaw dziecięcych z każdego kraju. I tak nasi tancerze, pomiędzy udawaniem samolotu i wkręcaniem żaróweczek, teatralnie biegali po scenie z zawiązanymi oczami ilustrując grę w ciuciubabkę. Co do reszty naszego zespołu, po pewnym czasie niezbyt produktywnego siedzenia na czerwonych aksamitnych fotelach, bądź jak niektórzy pod nimi, z wielkim entuzjazmem udaliśmy się do autokaru, a później do hotelu, gdzie zajęliśmy się przygotowywaniem naszych kreacji na następny dzień.

Dzień 8 – 20 lipca

Pierwszy poranek w nowym lokum – Surabaya. Początek był dosyć spokojny. Śniadanko i kilka godzin odpoczynku w naszych apartamentach. „Oaza spokoju” została jednak zakończona szybką próbą, podczas której nabawiliśmy się tanecznych kompleksów spoglądając ukradkiem na skaczących Rosjan. Drugi posiłek dnia musieliśmy zakończyć sprawnie, ponieważ mieliśmy tylko 30 minut do wyjazdu w strojach na foto foto. Po pogonieniu nas z pokojów, sprawnie skoczyliśmy do autokaru, gdzie czekali już na nas Phinta i Janusz (Yanuar), nasi nowi piloci. Ale i tak po 5 minutach wszyscy poszli spać i ocknęli się już na miejscu, gdzie po przetańczeniu tańców biłgorajskich zostawiliśmy naszą piątkę wybrańców do przećwiczenia układu narodów/współpracy, a my w tym czasie usiedliśmy na spokojnie w klimatyzowanym autobusie. Po skończonej próbie zawieziono nas na miejsce, gdzie mieliśmy prezentować się przed tłumami fotografów. W sesji zdjęciowej oprócz naszej ekipy z Bojonegoro wzięły udział także grupy indonezyjskie w tradycyjnych strojach plemiennych. Po zakończeniu zdjęć wróciliśmy pod scenę, gdzie mieliśmy możliwość zakosztować w lokalnej diecie pudełkowej. Po niedługim czasie rozpoczął się koncert, podczas którego wybrane wcześniej osoby wykonały taniec współpracy, a następnie nasza grupa przedstawiła tańce biłgorajskie (i to najlepiej jak umiała!). W międzyczasie zamówiliśmy wspólnie pizzę, która mimo że czekaliśmy 1,5 h zniknęła w 10 minut. Najedzeni i zmęczeni wróciliśmy do hotelu, by zagryźć pizzę kolacją. Po całym dniu w strojach mogliśmy się wreszcie z nich uwolnić, umyć się i przygotować na pobudkę (około 6tej) oraz jeszcze cięższy dzień.

Dzień 9 – 21 lipca

Dziewiąty dzień podróży stanowił rozpoczęcie Surabaya Cross Culture International Folk and Art Festival. Najważniejszym punktem tego dnia była dla nas parada, na której pokazaliśmy widzom stroje i tańce rzeszowskie. Wszystkie zespoły zaproszone na festiwal zaprezentowały kilku minutowy pokaz swoich tańców narodowych. Zostaliśmy zaszczyceni obecnością pani mer miasta Surabaya. Około godziny 10-tej rozpoczął się zdecydowanie najciekawszy zwyczaj związany z festiwalem. Na tancerzy czekały udekorowane riksze prowadzone przez miejscowych kierowców. Każda para miała przyjemność uczestniczenia w 10 minutowej przejażdżce głównymi ulicami miasta. Z racji, że traktowani jesteśmy jak prawdziwe gwiazdy – zapewniono nam obiad złożony z tradycyjnych, indonezyjskich potraw. Muzyka na żywo dodatkowo tworzyła miłą i przyjazną atmosferę. W międzyczasie przedstawiciele zespołu – pan Artur i para delegacyjna – udzielili wywiadu na konferencji prasowej. Najedzeni i dowartościowani wróciliśmy do hotelu i w kilka minut zebraliśmy się na ponowne wyjście. Tym razem bez strojów. W ramach nagrody za pełen profesjonalizm podczas koncertów, opiekunowie zabrali nas na wyczekiwane zakupy. Były to naprawdę wyczerpujące godziny wypełnione negocjacjami i poważnymi decyzjami. Owocem naszych zakupów były „oryginalne” produkty najdroższych marek. Otóż prawie każdy zaopatrzył się w zegarki Daniela Wellingtona. Lecz to jeszcze nie był koniec tego jakże długiego dnia. Ostatnim punktem zamykającym pierwszy dzień festiwalu była uroczysta kolacja. Dress code był wyjątkowo specyficzny, gdyż panowie nałożyli koszule, a panie suknie do ziemi. Mieliśmy okazję spróbować różnorodnych lokalnych potraw, cóż nikogo to zapewne nie zdziwi, ale głownie był to kurczak i ryż w wielu wariantach. Ale spokojnie, przywykliśmy… Niezwykle zaskoczył nas występ miejscowych zespołów, które koncertowały specjalnie dla nas. Dzieci w przedziale wiekowym 8-12 wykonywały wielogłosowo  piosenki zespołu ABBA, później nastąpiły pokazy różnych form tańca, od baletu, poprzez tańce plemienne, tradycyjne aż do współczesnych. Dzień zakończyliśmy o godzinie 22-giej odpoczywając każdy w swoim pokoju, zgodnie z nakazem opiekunów… (ha, ha ha!!!).

Dzień 10 – 22 lipca

Dzisiejszy dzień rozpoczął się dla nas dosyć wcześnie, bo zdecydowanie przed godziną ósmą. Po zjedzeniu śniadanka wyruszyliśmy na objazd lokalnych atrakcji i muzeów. Pierwszym punktem wycieczki było Tugu Pahlwan Monument, gdzie tematem przewodnim ekspozycji jest odzyskanie niepodległości przez Indonezję. Następnym celem naszej wyprawy było Muzeum Banku Centralnego Indonezji. Jednym z eksponatów były sztabki “złota” w gablocie z otworami na ręce, gdzie każdy chętny mógł się przekonać jak ciężki jest ten kruszec. Ostatnim punktem wycieczki była wciąż funkcjonująca manufaktura papierosów Sampoerna, która pełni jednocześnie funkcję muzeum. Ciekawostką jest, że papierosy te przyprawiane są goździkami i cynamonem. Warto tu nadmienić, że w tym miejscu pracują dziesiątki osób wciąż zwijających ręcznie papierosy (w zawrotnym tempie). Po zawodzie spowodowanym brakiem lokalnego wyrobu w sklepie z pamiątkami (oczywiście dla palących rodziców) wróciliśmy do hotelu. Tam skonsumowaliśmy pyszny obiadek, a czas wolny po nim spędziliśmy na basenie. Po kolacji udaliśmy się do parku na koncert. Gdy nadeszła nasza kolej zaprezentowaliśmy tańce podlaskie, które zostały entuzjastycznie przyjęte przez publiczność. Po powrocie do hotelu nadszedł czas na jeden z Wieczorów Narodów, który prowadziły zespoły z Włoch, Tajlandii, Czech i Meksyku. Tańce, gry i konkurencje przygotowane przez naszych kolegów były świetną okazją do integracji i wspólnej zabawy.

Dzień 11 – 23 lipca

Tego dnia pobudka i śniadanie było tylko dla chętnych. Nikt się nie skusił… Był to dzień całkowitego relaksu. Przed lunchem basen lub zakupy w pobliskim centrum – do wyboru – a po lunchu kolejne zakupy, w znanej nam już indonezyjskiej wersji „galerii Mokre Tarasy”. Prawie każdy miał już przeprowadzone rozpoznanie terenu i bez trudu trafił na odpowiednie stoisko z „oryginalnymi” produktami najdroższych marek. Jedynym hamulcem był niedobór lokalnej waluty, co uratowało niektórych przed opłatą za nadbagaż. Wcześniejsza wizyta w banku nie przyniosła oczekiwanych rezultatów, gdyż nawet złożenie banknotu na pół eliminowało go z procesu wymiany, a próba jego wyprasowania rękami na stole wywołała jedynie uśmiech politowania pani kasjerki! No cóż, a podobno „pecunia non olet”. Zaopatrzeni w dobra luksusowe i szczęśliwi wróciliśmy do hotelu aby przygotować się do wieczornego koncertu. Godzina jazdy w jedną stronę, godzina oczekiwania na swoją kolej, pięć minut występu i już jesteśmy z powrotem w hotelu. Przed snem testujemy opracowaną w autokarze strategię na przeprowadzenie jutrzejszego spotkania integracyjnego pod tytułem „Wieczór Narodów”.

Dzień 12 – 24 lipca

Dzień rozpoczął się bardzo wcześnie. Z samego rana wyjechaliśmy z hotelu do Kenjeran Beach – na plażę gdzie wszystkie zespoły miały zasadzić po 2 drzewa. Wszytko poszło sprawnie i już po chwili mogliśmy usiąść przy stolikach i spokojnie zjeść grillowaną rybę przygotowaną przez miejscowych kucharzy. Dostaliśmy też możliwość spróbowania świeżego kokosa (nie obyło się bez udokumentowania tego na fotografiach). Całej imprezie towarzyszył zespół muzyczny, który stworzył klimat świetnej zabawy integracyjnej. Po degustacji, wspólnej zabawie pojechaliśmy odwiedzić park bambusowy. Nie obyło się oczywiście bez sesji zdjęciowej w pięknej scenerii. Po obiedzie nasi przedstawiciele pojechali na oficjalne spotkanie i wymianę podarków w Wydziale Kultury i Turystyki a pozostali spędzili czas wolny na basenie. Wieczorem mieliśmy 10 minutowy występ w Ciputra World Mall, gdzie pokazaliśmy kujawiaka z oberkiem i tańce z Podlasia. Chwile po zakończonym występie w galerii spotkaliśmy naszą pilotkę Nisę z poprzedniego miasta, która specjalnie przyjechała do nas, aby przekazać upominki – ręcznie wykonane z bambusa tradycyjne laleczki oraz breloczki. Do prezentów dołączony był list pełen ciepłych słów. Miłym akcentem było poznanie żony oraz dzieci naszego pilota Yanuara. Po powrocie do hotelu czekał nas kolejny ważny punkt programu – dzisiaj my prowadziliśmy Wieczór Narodów. Przygotowaliśmy dla naszych kolegów prezentację i naukę polki lubelskiej, dżeka, pasterskich z Żywca oraz gry, różne zabawy i konkurencje (plecenie warkocza, ubijana, przerzuty dziewczyn). Wszyscy tak świetnie się bawili, że z przeznaczonych dla nas trzydziestu minut zrobiła się godzina…

Dzień 13 – 25 lipca

Od samego rana priorytetem była próba przed najważniejszym koncertem całego festiwalu – ceremonią jego zamknięcia. Tego też dnia pobiliśmy rekord opóźnienia w programie – jedyne 6 godzin… a decyzje organizatorów zmieniały się z minuty na minutę. Podczas oczekiwania na naszą kolej wypróbowania sceny, udało nam się spakować oraz zakupić pamiątki w jednym z typowych, indonezyjskich sklepów. Około godziny 15-tej zjedliśmy ostatni obiad w hotelu i pojechaliśmy na próbę generalną. Warunki były wyjątkowo niesprzyjające – scena złożona z dwóch podestów, kilkunastu centymetrowy stopień w połowie sceny, 38 °C oraz tańczenie na pełnym słońcu. Mimo to nasi tancerze mogli poczuć się jak prawdziwe gwiazdy chodząc a nawet wypoczywając na czerwonym dywanie. Po sprawnie przeprowadzonej próbie udaliśmy się na szybkie zakupy, by wydać pozostałe rupie indonezyjskie. Około godziny 18-tej, w pełni wyszykowani, dotarliśmy do ogrodów przyległych do siedziby burmistrza – miejsca, w którym również odbył się koncert na otwarcie festiwalu. Wszystko przygotowane było na najwyższym poziomie: czerwone dywany, powitalne ukłony oraz wykwintne dania, napoje i desery. Uroczysta kolacja, podczas której mieliśmy okazję już po raz ostatni posmakować indonezyjskiej kuchni, była dopiero początkiem wielkiej gali. Podczas koncertu finałowego zaprezentowały się wszystkie zespoły zaproszone na festiwal. My zaś przybliżyliśmy widowni tańce, które zrobiły największą furorę, czyli tańce rzeszowskie. Wieczór ten należał do najbardziej emocjonalnych z całego wyjazdu. Ostatecznie popłynęły nawet łzy… Z racji, że wyjazd na lotnisko był zaplanowany na godzinę 3 czekała nas długa, nieprzespana noc w hotelu. Część z nas wzięła aktywny udział w nocy narodów prowadzonej przez zespoły reprezentujące Uzbekistan, Rosję oraz Bułgarię. Miłym zaskoczeniem był fakt, że tancerze z innych zespołów czekali do 2 w nocy, by przyjść i się z nami pożegnać. Takim akcentem zakończył się ostatni dzień pobytu w Surabai.

Dzień 14 – 26/27 lipca

Ostatni dzień w Indonezji rozpoczął się zanim poprzedni zdążył się zakończyć. Spakowani i „zważeni” opuściliśmy hotel o 2.30 i wyruszyliśmy w kierunku portu lotniczego Juanda w Surabai. Tam czekała nas niespodzianka w postaci słodkiego upominku od naszych przewodników Phinty i Yanuarego, do którego dołączona karteczka z napisaną odręcznie specjalnie dla każdego krótką wiadomością. Szybko, a niektórzy nawet bardzo szybko (wystarczyło tylko na chwilę zamknąć w samolocie oczy…), znaleźliśmy się w Singapurze. Tam skorzystaliśmy z atrakcji przygotowanej dla pasażerów przez port lotniczy Changi czyli Singapore City Tour. Ponad dwugodzinna wycieczka po mieście, z dwoma przystankami na podziwianie lokalnych, metropolitalnych atrakcji (i oczywiście wykonanie niezliczonej ilości zdjęć). Przy okazji przekonaliśmy się, że organizatorzy bardzo przestrzegają ustalonych zasad. Dwóch uczestników z Indii nie wróciło na czas do autokaru i zapewne musieli skorzystać z usług lokalnej korporacji taxi, by wrócić na lotnisko. Autokar po pięciu minutach oczekiwania odjechał bez nich… Bezpośrednio z wycieczki poszliśmy do galerii Jewel, pełnej sklepów, restauracji i innych miejsc, w których można zrelaksować się w trakcie przerwy w podróży. Czas w Singapurze minął nam bardzo szybko i wcale nie odczuliśmy tego, że przesiadka trwała aż piętnaście godzin. Około godziny pierwszej odlecieliśmy Airbusem A380 do Dubaju, a ponieważ podróż ta odbywała się nocą, większość czasu przespaliśmy. Czterogodzinną przerwę w Dubaju spędziliśmy na porannej toalecie, zakupach i …spaniu. O 8.10 czasu lokalnego wylecieliśmy do Warszawy i do domu.